Przejdź do głównej zawartości

Kłótnie z rzeczywistością

W przeszłości często kłóciłam się z rzeczywistością. Buntowałam się, licytowałam... negocjowałam. Próbowałam oszukać, przekupić. Wszystko na nic. Zawsze przegrywałam.



Więc dałam sobie z tym spokój, ale to nie znaczy, że po prostu się poddałam. Po pierwsze przestałam wierzyć w to, że życie jest sprawiedliwe, że po tych latach cierpienia nastąpi czas, który mi wszystko wynagrodzi. Że mnie doceni. Że jak wtedy było źle, to teraz będzie dobrze. Przestałam liczyć na cud, który wyrwie mnie z obecnej sytuacji i przeniesie w lepszy czas.

Po drugie - wiem, że nie mam "wszystkiego w swoich rękach", bo wiele zależy od zmiennych i nic na to nie poradzę. Ale mogę WSPÓŁTWORZYĆ. Mogę być aktywnym uczestnikiem tworzenia. Mam świadomość, że nie wszystkie rzeczy są takie jakie byśmy chcieli, aby były. Nasze pobożne życzenia się  nie spełniają, tylko dlatego, że myślimy pozytywnie. Ale trzeba wierzyć, że będzie dobrze, bez względu na to co się wydarzy. I to robi dużą różnicę, daje nam siłę. Daje nadzieję, że poradzimy sobie z tym, co przyniesie życie.

Kilka lat temu, miałam rozmowę o pracę, byłam z niej bardzo zadowolona - pracy nie dostałam. W dniu ogłoszenia wyników - zadzwonił do mnie jeden z rekruterów. Do dziś pamiętam tę rozmowę, powiedział jakie wrażenie na nim zrobiłam i dlaczego nie "dostałam propozycji pracy".

Banalnie - ktoś "już ją miał, i to od samego początku". Powiem szczerze, że po tej rozmowie - czekałam na cuda. Że może ta osoba mi pomoże, że jednak ktoś zmieni zdanie, że skoro jestem taka fajna.... itd. Zacytuję tu .... post z 2015 roku  ..... nikt po za Tobą nie jest odpowiedzialny za Twoje życie i bardzo mało jest osób na świecie, których Twoje życie obchodzi. No... najbliższa rodzina - tak ! ale... pozostałych to ... no... cóż.

Nie wiem, z jakiego powodu zadzwoniła do mnie ta osoba, może źle się z tym czuła, może zagłuszała poczucie winy czy po prostu było jej mnie żal. Mnie to, o tyle pomogło, że nie zastanawiałam się  "co się mogło stać ?". Jednak później coraz bardziej docierało do mnie "jak mało mogę". Czułam dojmujący żal i pretensja do świata. Że mogę być najlepsza i przegrać,  nie zrobić nic złego i zostać ukaraną. Czułam się taka bezsilna.

Ostatnio rzeczywistość - po raz kolejny, zrobiła co chciała. Odmówiła mi prawa do szczęścia, z ironicznym uśmiechem wręczyła kartkę..."może następnym razem" - "próbuj dalej".

Nie kłóciłam się  z nią, nie krzyczałam "to nie sprawiedliwe".  Wiem, że za decyzjami stoją "różni" ludzie. W życiu są czynniki zniewolenia zewnętrznego. Ale z każdym dniem czuję się coraz bardziej uprawniona do tworzenia swojego życia, nawet jeśli "ktoś lub coś" mi to utrudnia. I wierzę, że będzie dobrze, mam taką nadzieję.

A teraz prośba do Ciebie czytelniku, jeśli podoba Ci się mój blog i chcesz wpłynąć pozytywnie na moje życie, udostępniaj go :) każde kliknięcie jest ważne.  Bo może właśnie "to" kliknięcie zmieni moje lub życie kogoś innego na lepsze.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Mondrości Ani - Jestem dumna. Po prostu.

Czasem zatrzymuję się na chwilę przy ich pokojach i patrzę na moje dzieci. Nie zerkam okiem kontrolnym, czy mają czysto. Patrzę tak naprawdę.  Jestem z nich dumna. Nie dlatego, że zdobywają stypendia, nagrody, mają dobre oceny. Jestem dumna z tego, kim są. Jestem dumna z tego, że potrafią być sobą. Każde z nich inne – jedno bardziej otwarte, drugie cichsze.  To nie jest chwalenie się. Nie chodzi mi o "zobaczcie, jakie mam wspaniałe dzieci". Bo każde dziecko jest wspaniałe. Chodzi mi o ten rodzaj cichej dumy, która siedzi gdzieś głęboko w sercu i od czasu do czasu wydostaje się na powierzchnię jako uśmiech albo łza wzruszenia. Nie po to, żeby się chwalić. Po prostu… żeby zostawić tu kawałek uczuć, które często noszę w sobie. Popełniam błędy. Ale widząc, jak moje dzieci rosną na dobrych ludzi, wiem, że coś jednak zrobiłam dobrze. Przy tej okazji chciałam napisać o bardzo ważnej rzeczy - wiele osób zarzucało mi, że za bardzo poświęciłam się dla dzieci, że oddałam całą siebie dzi...

Udawanie kogoś kim się nie jest

Dziś chcę napisać o udawaniu tzw. granie roli, naśladowanie i upodabnianie się na siłę, tworzenie pozorów. Przeciwieństwo bycia sobą, naturalnego, autentycznego zgodnego z samym sobą zachowania. Co powoduje, że tak wiele osób udaje kogoś, kim wcale nie są ? Wkładają maski i stają się kimś zupełnie innym ? Chcą być lubiani. Chcą się przypodobać.  Bo w niektórych sytuacjach, bycie sobą może być trudne. Myślą, że udając kogoś, kto jest odbierany dobrze przez społeczeństwo, będą akceptowani. Chcą zdobyć wymarzonego partnera. Bo tak jest łatwiej. Każdy ma swój powód. To nie jest nic złego, jeżeli nie przekracza się pewnych granic. Pragnienie bycia kimś innym to marnowanie osoby, którą się jest. Kurt Cobain Pragniemy akceptacji innych, a sami siebie nie akceptacjemy. Kiedy udajesz kogoś innego, masz w sobie wewnętrzny konflikt, który tworzy jeszcze większe napięcie i generuje jeszcze więcej negatywnych emocji. Co sprawia że jeszcze mniej akceptujesz to,...

Mondrości Ani - rozdrapywanie ran....

Czasami jak mamy ogromną ranę, to zamiast dać się jej zagoić to jak chory na Dermatillomanie, w powtarzających się w czasie epizodach  - skubiemy, pocieramy czy dłubiemy w niej.  Przy każdej okazji - rozdrapujemy - żeby przypomnieć sobie lub innym, jak nas bardzo zraniono, jacy jesteśmy biedni, jak poszkodowani, po to, aby pozostać w wygodnej roli ofiary albo wobec siebie, albo wobec innych. Bo ofierze się pomaga, trzeba współczuć, trzeba być wobec niej wyrozumiałym, miłym, nie można dużo wymagać. A rana to dowód  i powód do wyżalania się postronnym osobom na niesprawiedliwości, które nas spotkały. Bo trudniej jest czasami żyć z zagojoną raną, trudniej nauczyć się żyć "normalnie" z zabliźnioną raną. Więc przy każdej okazji grzebiemy do krwi, posypujemy solą. Ja już kiedyś pisałam o tym ( o tu ),  że byłam jedną z tych osób, które nie potrafiły się powstrzymać, aby nie zetrzeć strupka, aby nie rozdrapać - wciąż rozpamiętywałam swoje upokorzenia, traumy. Jest wiel...